piątek, 6 marca 2015

#2 - "Prawdziwa legenda"


Tytuł:
"Prawdziwa legenda"

Autorka:
Taka Miłość

Link:

Wstęp do powieści:
Stare powiedzenie Elenodorczyków brzmiało, że wszystkie spory, kłótnie, nieporozumienia, a nawet wojny zaczynały się z trzech podstawowych przyczyn, a były nimi: zazdrość, zemsta i moneta. Nie wszyscy mieszkańcy Elenodor znali dokładną historie swojego kraju, nie było jednak ani jednego dorosłego obywatela tego państwa, który nie znałby legendy. Legendy tak prawdziwej, że momentami mroziła krew w żyłach, opowieści tak namiętnej, że chwilami sprawia aby krew ponownie zawrzała i opowiastki tak bardzo realnej, że ciężko było w nią zawierzyć nawet dzieciom. Legenda ta była bowiem za prawdziwa, aby móc bez wyrzutów sumienia wcisnąć ją między bajki i baśnie. Tak... wszyscy mieszkańcy Elenodor znali legendę, na której powstały fundamenty domostw, spisane zostały przepisy prawne i wzniesione mury obronne. Znali te opowieść tak dobrze, że zdawali sobie sprawę ile litrów krwi zostało przelane by móc ją opowiedzieć, początkowo z ust do ust, a następnie spisać na coraz bardziej pożółkłych z biegiem lat stronach.
Legendy podobnie jak bajki i baśnie mają to do siebie, że choć w każdej z nich jest cząstka prawdy i zawarty morał ponadczasowy, to jednak się w nie nie wierzy. Zdaje się bowiem doskonale sprawę z tego, że dana historia nie mogła się wydarzyć naprawdę. Tu nie chodzi o wróżki, czary, bogów czy nietypowe dla ludzkich dróg zbiegi okoliczności – w to wszyscy moglibyśmy jeszcze dać wiarę, choćby okalaną lekkim powątpiewaniem to jednak moglibyśmy w to uwierzyć. Ludzie jednak nigdy nie będą zdolni uwierzyć w ideały. Nie zadowala nas zakończenie „żyli długo i szczęśliwie”, nie ufamy książętom na białych koniach bez wad i nie dajemy wiary nieskazitelnej urodzie księżniczek zamkniętych na szczycie wieży, biernie czekających na ratunek. Co by jednak było, gdyby opowiedzieć ludziom legendę, gdzie pod sam koniec nie padają słowa „i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”, gdyby w owej legendzie nie było czystych, przejrzystych i szlachetnych jak łza rycerzy, a księżniczki nie istniałyby, byłyby za to kobiety, które niejednokrotnie brałyby sprawy w swoje ręce i zaciskały pięści tak mocno, że aż z tych dłoni tryskałaby krew poprzez wbijane w miękką skórę paznokcie?
Nie ma ludzi do końca dobrych i z zawsze czystymi sumieniami. Nie ma też ludzi w pełni złych, przesiąkniętych tym gorzkim jadem po same kości. Elenodorczycy o tym wiedzieli, bo znali prawdziwą legendę. To właśnie od niej wywodziło się powiedzenie „Spory, kłótnie, nieporozumienia, a nawet wojny zaczynają się zawsze z trzech podstawowych przyczyn; z poczucia zazdrości, z chęci dopełnienia zemsty i zdobycia dóbr materialnych”. To właśnie z tej samej legendy wywodziło się nieco inne przysłowie, niosące z sobą smutną prawdę. Owe powiedzenie brzmiało: „Choć jawną przyczyną do bitew są zazdrość, zemsta i moneta, to ukrytym ich powodem jest zawsze kobieta”.

Prolog - "Ukradziony miecz":
Stary i brodaty mędrzec zasiadł na pniu, nieopodal paleniska. Przyglądał się językom płomieni tańczącym wolno i spójnie. Różne odcienie czerwieni, żółci i niebieskiego zawsze tak spokojnie tańczyły, gdy nie musiały zmagać się z wiatrem, jednak już przy najmniejszym podmuchu taniec ten stawał się agresywny, jakby był walką o przetrwanie... jakby był walką o każdą jedną minutę wspólnie spędzoną. Siwy mężczyzna uśmiechnął się smutno i zaczął wspominać stare dzieje. Pewnie czyniłby to w błogiej samotności niemal do bladego świtu, gdyby nie mały, kilkuletni chłopczyk, który zakradł się na paluszkach i przysiadł przy swoim dziadku, na tym samym długim pniu ściętego niedawno drzewa. Chłopiec zadarł dumnie głowę do góry, spojrzał na starego mężczyznę tymi swoimi ciemnymi jak czarne perły oczętami. Uśmiechnął się. Mężczyzna nakazał dziecku dorzucić drew do ogniska, a sam z dłonią wysoko wspartą na niedużej lasce, z wyrzeźbioną w drewnie głową lwa w miejscu, gdzie zaciskała się pięść, siedział i dalej obserwował płomienie.
– Nie możesz spać? – przemówił w końcu zachrypłym głosem do chłopczyka o włosach równie ciemnych co jego oczy.
Dziecko wzruszyło ramionami i odpowiedziało:
– Nie wiem. Chciałbym by mama opowiedziała mi bajkę i by tata wrócił z wojny. Wojny są złe, tak mówi mama.
– Mówi jak każda kobieta i zapewne jak większość z nich, nie zdaje sobie sprawy, że gdyby nie wojny, które trwają lata i niosą z sobą zniszczenia, ludzie nigdy nie doceniliby czasów pokoju.
– Tak? – dopytywał zaciekawiony.
– Tak, chłopcze. Ludzie bowiem mówią o wojnach, że sieją śmierć i zbierają jej żniwa. Opowiadają o rabunkach, gwałtach i walkach na śmierć i życie. Nie napomkną nawet o tym co dobrego potrafią sobą wnieść do nas samych... do naszego wnętrza... do ducha.
– Co to takiego dziadku? – zaciekawił się i zrobił zafrasowaną minę.
– Nadzieję. Wojny pomimo tego zła, które z sobą niosły i zostawiały w miejscach gdzie się toczyły, dawały też nadzieję i to tak silną, że w czasach pokoju o takiej nadziei w niemożliwe ludzie nawet nie potrafią zamarzyć. Ludzie nie umieją się też tak jednoczyć jak w czasach wyraźnego zagrożenia i niebezpieczeństwa zesłanego na ich rodziny.
– A zdrady? Tata mówił, że tam gdzie wojny, tam są i zdrady.
– Oj są... są, były i będą. – Starzec jakby wyżej uniósł kąciki swoich popękanych i szorstkich ust. Uśmiechnął się szerzej niż zazwyczaj. I ten uśmiech był naprawdę szczery. – Jest namiętność tak silna, że gdyby miała siłę materialną, to mogłaby nie tylko góry ale i oceany przenosić. Jest tak silna, bo kobieta i mężczyzna zdają sobie sprawę, że to mogą być zawsze ostatnie sekundy ich czasu spędzonego wspólnie, jak i tego spędzonego z osobna.
– Że mogą umrzeć?
– Tak, wnuku, że mogą umrzeć.
– Byłeś na jakieś wojnie dziadku?
Mężczyzna ponownie się uśmiechnął cieplej niż miał to w zwyczaju.
– Byłem na jednej z najważniejszych wojen. Na takiej, którą każdy człowiek, bez wyjątku, czy żyje w czasach bitew czy pokoju toczy przynajmniej raz w swym życiu.
– To był w końcu pokój czy wojna?
– Wojna, to była wojna o wszystko, warta tyle co nic, ale pomimo tego i tak każdy jej uczestnik by ją powtórzył. To była jedna z najbardziej legendarnych wojen w historii świata, ale za kilkaset lat świat o niej zapomni.
– Jak to? Nie będzie pamiętał jej bohaterów, dziadku? – zdziwił się i zmarszczył swój mały, lekko zadarty nosek.
– A czymże jest bohater na wojnie? Śmierć nosi, śmierć przynosi i śmierć z sobą zabiera. Na wojnie nie ma bohaterów, nie ma zwycięzców, zawsze są tylko przegrani. Jedni odchodzą ze złotem w plecionych saszetkach, ale z pustym sercem, a inni zostają z pustymi skarbcami i z bólem na duszy po miłych wspomnieniach owych wojennych namiętności.
– Kiedy była ta wojna?
– Daty to tylko nic nieznaczące cyfry, które mają przynieść nam złudzenie uporządkowania. Na wojnie nie ma porządków, choć niekiedy panuje dyscyplina. Tamta legendarna wojna zaczęła się dużo wcześniej niż została stoczona pierwsza jej bitwa.
– Jak to się wszystko zaczęło? – odważył się zapytać niecierpliwy chłopiec.
– Zaczęło się od kradzieży. Nie od jednej, a od trzech, choć o tej trzeciej długi czas nikt nie wiedział, a nawet się jej nie spodziewał... nie rozpamiętywał na głos, nie było nawet plotek.
***
To była późna jesień, a jesienie w tych okolicach bywały ciepłe, ale niezwykle wietrzne. To przez ten wiatr peleryny rosłych i dobrze zbudowanych mężczyzn powiewały jakby chciały się zerwać i pofrunąć hen hen daleko, a piasek wdzierał się do nieosłanianych przedramieniem oczów. Troje mężczyzn stanęło na niewielkiej, piaszczystej skarpie i podało sobie dłonie w geście przywitania i przedstawienia. Tego dnia widzieli się po raz pierwszy. Każdy z nich ubrany był w rodowe barwy swojego kraju. Wszyscy mieli zielone szaty i czerwone peleryny, które parę tygodni wcześniej odebrali w punkcie zbrojnym, gdy sami zgłosili się na ochotników do wzięcia udziału w kontynuowaniu ugody pokojowej z sąsiednimi wioskami. Wszyscy jak jeden mąż po przedstawieniu się z samego imienia wsiedli na konie i ruszyli dalej, do obozu. W obozie tym wrzało od podniesionych głosów, pełnych niepokoju. Okazało się bowiem, że przyszła wiadomość wysłana posłańcem, dotyczyła ona kradzieży w punkcie zbrojnym. Ktoś bowiem ukradł czerwoną pelerynę i zieloną szatę, był to taki sam materiał i styl uszycia, który mieli na sobie nowo przybyli. Przede wszystkim z tego powodu, choć też z innego pobudek siwiejący już władca, ale nadal będący w pełni sił, postanowił patrzeć nowym ze szczególną skrupulatnością na ręce i niemal na każdym kroku deptać im po piętach.
Troje mężczyzn mający w przyszłości zastąpić emerytowanych dowódców, stawiło się przed oblicze siwiejącego Patrisia. Każdy z nich wyprostowany niczym struna harfy czekał na rozkazy. Każdemu z nich Patrisio przyglądał się w sposób szczególny, jakby patrzył na szpiega i donosiciela. Nakazał im się przedstawić. Lubił wiedzieć z kim ma do czynienia i zwracać się do swoich ludzi po imieniu. Bruno pierwszy wyszedł przed szereg, następny był Fabian. Obaj byli równie dobrze i masywnie zbudowani. Fabian był jedynie pół głowy niższy od Bruna, przez co złudnie wydawał się być szerszy w barkach, Trzecim był Paul, szczuplejszy i niższy od pozostałych. Wszyscy mieli z sobą listy polecające, wychwalające ich pod niebiosa. Ukończyli bowiem niejedno specjalne szkolenie, mające na celu uczynić z nich godnych wielu przyszłych zasług wojowników, takich, którzy gdy będzie trzeba nie cofną się przed niczym... nie zawahają się i będą dążyli do celu idąc konsekwentnie do przodu bez skrupułów i sumienia.
W tym samym momencie w ciągle rozstawianym obozowisku, którego mury obronne nie były jeszcze do końca wzniesione rozniósł się alarm. Do obozu wdarł się bowiem niepożądany i z pewnością nieproszony gość. Mężczyzna ten zaatakował jednego ze strażników, zdaniem wszystkich widzących zajście pojawił się znikąd i chciał uderzyć w tył głowy mężczyznę noszącego dumnie czerwono-zielone barwy. Sytuacja została opanowana. Co prawda mężczyzny nie udało się schwytać, ale został on ranny za pomocą strzały wystrzelonej z łuku, prosto z wieży zwiadowczej i stróżującej. Ranny, uciekający konno chłopak zgubił miecz. Bruno zauważył lekko lśniący w słońcu przedmiot, przysypany już do połowy piaskiem. Ruszył wolnym, ale pewnym krokiem przed obozowisko i przyniósł znalezisko, złożył je wprost na ręce władcy.
– Czyj to symbol? – zapytał Patrisio wyraźnie poddenerwowany. Żaden ze strażników, z którymi zawsze się poruszał nie odpowiedział. Nie znali bowiem tego znaku.
– Można zerknąć, panie? – zapytał Fabian.
Patrisio bez słowa oddał mu widocznie amatorską robotę, mającą na celu pomoc w poderżnięciu upolowanej zwierzynie gardła, niżeli być przeznaczoną do walki z wrogiem.
– To symbol Karteginy – rzekł pewnie Fabian i zwrócił miecz. Władca go nie chciał, więc jeden za strażników go przejął.
– Nigdy nie mieliśmy z nimi żadnych problemów, nawet najmniejszych zatargów – zauważył Patrisio. – A teraz musimy ich rozbroić – zapowiedział. – Uczynimy to zaraz po upewnieniu się czy miecz naprawdę jest robotą, któregoś z tamtejszych kowali. Który z was ruszy ze Henrykiem i poprowadzi liczbę stu wojowników?
– Na cóż wojownicy panie, skoro mamy ich tylko rozbroić? – dopytywał Bruno splatając dłonie w koszyczek za swoimi plecami.
– Jeśli miecz okaże się być wykonania jednego z tamtejszych kowali i nie będziecie mieli co do tego żadnych wątpliwości, macie ich najpierw rozbroić, a potem zabić, wszystkich. Oszczędźcie tylko kobiety, starców i dzieci – wydał rozkaz Patrisio.
***
– I co było dalej dziadku? – zapytał zaciekawiony początkiem opowieści ciemnowłosy chłopczyk siedzący na pniu, ziewający, ale pomimo tego walczący ze zmęczeniem i opadającymi, sennymi powiekami.
– Miecz był kradziony, ale wtedy żaden z nas tego nie wiedział. Bruno ruszył więc wraz z Henrykiem, którego niedługo po tym musiał zastąpić. Mężczyzna bowiem został zraniony tak mocno, że niedługie tygodnie już żył.
– Ale zabili tam wszystkich? Naprawdę zostawili tylko kobiety, starców i dzieci?
– Jutro ci opowiem, teraz czas już spać.
– Ale dlaczego ich zabijali skoro miecz był kradziony? Nie dało się tego jakoś sprawdzić? Porozmawiać?
– To była mała wioska, nikt tam nie zamykał drzwi i nie chronił swoich wyrobów. Nie żyła ona z wojny, a z pokoju ze wszystkimi sąsiadami. Jej mieszkańcy mogli się tym szczycić, ale do czasu. Ten czas nadszedł właśnie wtedy. Ukradziony miecz, który został użyty przeciw Elenodorczykom zasiał niezgodę, a ukradziony strój i niedługo potem znaleziony trup posiał w głowie Patrisia niepewność i powątpiewanie w swoich doradców i najlepszych z żołnierzy. Wróg był blisko, każdy obywatel Elenodor, który się tam znajdował był gotowy do walki, żaden jednak nie domyślał się skąd może się spodziewać ataku, przez to nawet Patrisio nie wiedział jak ma się przed nim ochronić – odpowiedział obszernie starzec.
– A gdzie ty w tym wszystkim byłeś, dziadku? Byłeś Patrisiem, czy jednym z tym przybyłych, nowych żołnierzy? A może byłeś tym z ukradzionym mieczem?
Mężczyzna uśmiechnął się, a nawet delikatnie zaśmiał i odgarnął niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów chłopca z policzka za ucho.

– A tego, mój drogi, wnuku, to będziesz się musiał już sam domyśleć. Myślę, że zgadniesz, gdzie w tym wszystkim było moje miejsce, zanim legenda zostanie tobie przeze mnie opowiedziana do końca. Jesteś bystrym chłopcem, dlatego jestem pewny, że odgadniesz niejedną zagadkę ukrytą w tej opowieści bez konieczności korzystania z podpowiedzi i gotowych rozwiązań, a teraz zmykaj już spać. – Nachylił się by złożyć pocałunek na czole kilkulatka, a potem patrzył na plecy chłopca oddalającego się do skromnej chatki z dachem pokrytym słomom. Ciągle się uśmiechał, aż w końcu ponownie wbił wzrok w tańczące języki płomieni. Ponownie zamarzył o starych, minionych w bólu, udręce i walce dziejach... dzieje te były pełne też silnej namiętności i nadziei w to co przecież niemożliwe.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz