Tytuł:
„Zgadnij kim
jestem”
Autorka:
Victoria
Williams
Link:
Opis powieści:
Nastoletnia
Nicola jest pełna sprzeczności, czasami rozważna i poważna, innym razem szalona
i niedojrzała. Dziewczyna ta poznaje w splocie dziwnych wydarzeń
szowinistycznego i trudnego charakterem Filipa, który jak się okazuje od
dłuższego czasu ją obserwował. Czy powinna mu zaufać? A może wręcz przeciwnie,
uciekać od niego gdzie pieprz rośnie? Co takiego ich łączy? Jaki sekret skrywa
każde z nich? Zapraszam na "zgadnij kim jestem", powieści, która nie
opisuje tylko i jedynie losów dwójki głównych bohaterów, ale także trudne
relacje jakie panują w wielu domach i rodzinach. Czy Nicoli wyjdzie na dobre
poznanie rodziny Filipa… rodziny Czarneckich?
UWAGA! -
osoba pisząca to opowiadanie, czyli ja, nie chce propagować w żaden sposób
patologicznych zachowań i przemocy, nie ma tego na celu. Opowiadanie jest w
pełni fikcyjne i zbieżność osób, wydarzeń i nazwisk ze światem rzeczywistym
jest całkowicie przypadkowa.
Część 1 – Prolog – „Seria przypadkowych
spotkań”:
Ascetom
zawsze towarzyszyły cudowne narodziny. To tak jakby byli skazani na drogę
duchową… drogę niemal świętości. Rodzili się cudownie, by żyć marnie i w
cudowny sposób umrzeć. Podobnie było ze związkami dwojga ludzi przeciwnej płci.
Tym najboleśniejszym rozstaniom zazwyczaj z początku towarzyszą nietypowe formy
spotkania, poznania i pierwszej nocy. Skoro ludzie to wszystko wiedzą, to
dlaczego brną w tak toksyczne związki bez przyszłości? Jeśli coś jest skazane
na porażkę już od samego początku, to po jaką cholerę wykonywać krok na przód,
a potem jeszcze jeden i kolejny? Być może od pierwszej chwili jesteśmy pod tak
dużym urokiem tej nowopoznanej osoby, że już ani minuty sobie bez niej nie
wyobrażamy… być może…
Pierwszy raz
spotkałam go latem, gdy przechadzałam się po pobliskiej plaży. Nie był nikim
wyjątkowym. Ot zwyczajny facet w czerwonych kąpielówkach, czapeczce z daszkiem
zarzuconej do tyłu i okularach przeciwsłonecznych odbijających światło. Nie był
nawet imponująco zbudowany. Co prawda nie był gruby ani chuderlawy, ale jego
mięśnie także się nie odznaczały. Pomimo tych wszystkich wad i normalności ja i
tak nie potrafiłam odwiesić z niego mojego wzroku. Biegł w moją stronę.
Obserwowałam skrycie jak się zbliża. Dostrzegłam jego niewielki zarost i tatuaż
na lewej piersi, a gdy mnie mijał uderzył do moich nozdrzy jego zapach. Pot
wymieszany z zapewne drogą wodą kolońską. Obejrzałam się za nim ostatni raz,
zmieniłam piosenkę, którą odtwarzałam wprost z telefonu i poszłam dalej.
Nie, nie będę
w San
Francisco,
to nie to
miejsce i czas,
Jutro dla
mnie to już przyszłość,
inna kreacja
i twarz.
Schną na
szybie ślady łez
pora już
dograć ten akt,
kto z Nas
kiedyś patrząc wstecz
wspomni love
story sprzed lat,
wspomni love
story sprzed lat.
(piosenka
Haliny Frąckowiak - Papierowy księżyc)
Mijał rok od
tamtych wakacji, a ja wciąż nie potrafiłam wyrzucić go z mojej głowy.
Powracałam często we wspomnieniach do dnia w którym go ujrzałam. Zmuszałam moją
pamięć do przypomnienia sobie jakiego koloru był daszek jego czapki, a jakiego
okulary. Dbałam o każdy szczegół obrazu malowanego w mojej głowie, tylko po to
bym mogła go rozpoznać przy kolejnym spotkaniu. Tak, wiem, że to głupota, ale
jako nastolatkowie robimy wiele bzdur i głupot, tak właściwie te bzdury i
głupoty to znak rozpoznawczy naszego wieku. Nastoletność to czas podejmowania
decyzji bez szczegółowych przemyśleń, to wiara w niemożliwe i nadzieja na
lepsze, to piękny okres naszego życia, który dla niektórych dobiega końca po
trzydziestym roku życia, a dla innych po dwudziestym, jeszcze inni znacznie
szybciej przestają żyć marzeniami i kończą najcudowniejszy etap swojego życia
przedwcześnie. Nie wszyscy potem tego żałują. Ja zamierzałam być nastolatką,
tak długo jak tylko to było możliwe.
Nastały wakacje,
świadectwo nie świeciło pozytywnymi ocenami, ale przynajmniej nie gościły na
nim jakieś jedynki. Pojechałam z paczką najbliższych znajomych nad morze.
Planowaliśmy płynąć promem do Szwecji. To miał byś nasz pierwszy wypad bez
rodziców. Wszystkie inne, nie licząc kolonii odbywały się z opiekunami. Po
dotarciu na miejsce pociągiem z kilkoma przesiadkami spędzaliśmy wolne dni
typowo. Opalaliśmy się na piasku, pływaliśmy w Bałtyku, piliśmy chłodzone
napoje, nie tylko takie bezalkoholowe. Potrafiliśmy wchodzić do wody w nocy,
całkowicie narąbani, ale nikomu z nas nic się nie stało i po tygodniu takiej
beztroski wchodziliśmy całą, sześcioosobową ekipą na prom, który miał nas
zawieź do Szwecji.
Większość z
nas pierwszy raz płynęła statkiem, a już z pewnością statkiem tak daleko i tak
długo. No musieliśmy sobie przecie wypić na odwagę. A po wypiciu jak to po
wypiciu naszły nas szalone pomysły. Ktoś, nie pamiętam już kto rzucił hasło:
– Kto jest
odważny niech zrobi Titanica!
Temu komuś
chodziło o to by stanąć na dziobie i rozłożyć ręce tak jak Kate Winslet, w
jednym z najbardziej znanych filmów, w których przyszło jej zagrać. Oczywiście
alkohol dodał nam odwagi na tyle, że każdy był chętny by tego dokonać.
Ciągnęliśmy więc zapałki. Z dumą patrzyłam na moją najkrótszą i wspinałam się
po barierkach dziobu. Nie sądziłam, że się poślizgnę. Na szczęście stało się to
zanim jeszcze puściłam barierkę obiema rękoma. Potem, gdy tak wisiałam, krótszą
chwilę, która dla mnie była całą wiecznością usiłowałam się przekręcić i wspiąć
do góry. Wtedy poczułam jak duża, męska dłoń zaciska się na moim nadgarstku.
Miałam pewność, że nie należy ona do żadnego z moich kolegów.
– Złap się
drugą tych prętów – polecił.
Byłam tak
oszołomiona i wystraszona, że nie wiedziałam o co mu chodzi. Właściwie nie
rozumiałam co do mnie mówi. No ale przynajmniej mój instynkt zadziałał jak
należy. Instynkt chciał przetrwać i zrozumiał, że będzie to możliwe tylko w
moim ciele. Zapewne dlatego chwyciłam się prawą ręką barierek najwyżej jak
tylko dałam radę. Nieznajomy chwycił mnie drugą ręką za ramie i wciągnął na
pokład.
– Żyjesz? –
zapytał, gdy tak siedziałam na podłodze i starałam się być twarda, czyli nie
pokazywać po sobie strachu jaki przeżyłam.
Chciałam mu
odpowiedzieć, ale nagle oniemiałam. Mężczyzna nie miał na sobie koszulki, a
jego lewą stronę klatki piersiowej zdobił dobrze znany mi tatuaż, który
malowałam wielokrotnie ze swoich wspomnień, tak by go nie zapomnieć. Próby
okazały się daremne, bo okazało się, że jakbym go spotkała w ubraniu to i tak
bym nie dała rady rozpoznać w nim tamtego człowieka biegnącego wzdłuż plaży.
Teraz wydawał mi się większy, lepiej umięśniony, no i nie miał na sobie
czerwonych kąpielówek, a dżinsy luźno trzymające się na jego biodrach i
kończące się nieco za kolanami.
– Żyje –
wydukałam w końcu, gdy obległo mnie dookoła towarzystwo z którym przyjechałam
na wakacje. – Dziękuję i jestem Nicola. – Wyciągnęłam nieśmiało drżącą dłoń w
kierunku nieznajomego.
Odwzajemnił
uścisk, zdjął z oczu okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na mnie jasnymi,
szaro-niebieskimi oczami.
– Filip –
wypowiedział lekko zachrypniętym głosem. Potem puścił moją dłoń i po prostu
odszedł. Po raz kolejny mi umknął. Nie wiem dlaczego było mi przykro z tego
powodu, przecież właściwie wcale go nie znałam.
Link:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz