Tytuł:
„Się nie
zdarza taka miłość...”
Autorka:
Taka Miłość
Link:
Opis powieści:
„Się nie
zdarza taka miłość…” to opowiadanie o romansie nastoletniej Majki z dużo
starszym Hubertem.
Ona –
nastolatka z dorosłymi problemami.
On –dorosły mężczyzna
z nastoletnią córką.
Oni – między nimi
nie miało się prawa nic wydarzyć!
Dwa różne
światy, dwa trudne charaktery, zupełnie inne problemy i jedno uczucie.
Czy to już aż
miłość, czy nadal tylko namiętność?
Wiem, wydaje
się banalne, ale wcale takie nie jest.
To opowieść
zbudowana na znanych nam wszystkim schematach, ale łamiąca stereotypy.
A zresztą
sprawdź sam/a!
Prolog – „Byle nie do obcych”:
Data „1
stycznia” zagościła na kalendarzu. Została ładnie oprawiona w czerwoną ramkę –
element stały kalendarza. Oczywiście jutro ta sama ramka oprawi datę „2
stycznia”, następnie „3” i tak aż do końca roku… nuda i rutyna…
Właściwie to
zabawne, że dla wielu nowy rok jest dokładnie taki sam jak poprzedni, no z
wyjątkiem tego, że są o rok starsi. Oczywiście oni zdają sobie sprawę ze
zmarnowanego czasu dopiero jakoś w grudniu, przy czasie świątecznym, a przecież
niespełna rok temu mieli tyle postanowień. Mieli zacząć biegać, chodzić na
basen, albo rzucić palenie – to chyba takie główne z postanowień. Moje było
inne. Ja chciałam być po prostu szczęśliwa i to szczęśliwa jak nigdy dotąd.
– Błagam,
powiedz mi, że nie myślisz o różowych migdałach – rzucił Michał zakładając
jednocześnie sportową, znoszoną kurtkę.
– O
niebieskich – odpowiedziałam wymuszając na swojej twarzy grymas uśmiechu. –
Migdały są niebieskie – wyjaśniłam, bo jego spojrzenie mówiło, że nie za bardzo
orientuje się o co mi chodzi.
– Aaa – w
końcu zatrybił. – Miłosz jest na dole, u sąsiadki. Jakby przyszła jakaś kurwa
nasłana przez tę sukę w brylach, to jej nie wpuszczaj, udawaj, że nie ma cię w
domu.
Uniosłam
głowę znad kartki notatek i spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze niedawno stał
ciemnowłosy mężczyzna z lekkim, nieidealnie przystrzyżonym zarostem. Teraz już
go tam nie było, bo taki właśnie był mój brat, mówił coś i wychodził, sądząc,
że jego rady są cenne i z pewnością się komuś przydadzą. Nie przydawały się,
właściwie nawet nie były mądre. Ot… nic niewarta paplanina.
Przeczytałam
jeszcze raz nudną regułkę z chemii, już wiedząc, że choćbym chciała to takiej
ilości zbędnych głupot nie dam rady zapamiętać na dłużej niż pięć minut. To
znaczyło, że nauka ta nie miała najmniejszego sensu. Schowałam kartkę w kratkę
do jednego z zeszytów i postanowiłam zapoznać się z jej treścią przed samą
lekcją, na przerwie, albo wziąć ściągę o Weroniki. Ściąga jest nawet lepszym
pomysłem, konkretniejszym.
Ktoś zaczął
pukać do drzwi, a właściwie to walić. Podeszłam do judasza na paluszkach by
sprawdzić czy to czasami nie ta suka, czy też kurwa w okularach, o której
napomknął mój brat przed wyjściem. Jednak zanim zdążyłam dobrze się przyjrzeć
już usłyszałam:
– Otwieraj!
Szybko, bo chcem siku!
Przewróciłam
oczami, ale i odparłam z ulgą. Odkluczyłam zamek i zdjęłam łańcuch, następnie
otworzyłam drzwi, za którym stał drugi z moich braci. Ten miał około metra
wzrostu, blond włoski nachodzące nieco na czoło i czerwone trampki na nogach, w
których chodził po domu, bo klapki nieustannie mu spadały co go niezmiernie
irytowało.
Miłosz wbiegł
do mieszkania niczym tornado, chwycił za klucz od toalety wiszący na gwoździu
wbitym w starą komodę na buty i wybiegł ponownie na korytarz klatki schodowej,
tylko po to by po chwili wrócić i krzyknąć:
– Chodź ze
mną, bo nie sięgam do światła, a boje się ciemna! Szybko bo się zsikam!
To właśnie
były uroki posiadania młodszego rodzeństwa. Częste krzyki i ciągłe obowiązki,
no ale przynajmniej człowiek w piasku i na placu zabaw mógł się pobawić nie
zwracając przy tym na siebie niczyjej uwagi i nie wychodząc na debila
cofniętego w rozwoju.
Jeszcze gdy
stałam przed drzwiami wspólnej z sąsiadami toalety słyszałam jak Miłosz
opowiada wielce podniecony o jakimś pistolecie na rzepy tylko po to by po
chwili zapytać:
– Kupisz mi?
– Jasne, jak
tylko będę miała pieniążki – odpowiedziałam.
– Czyli nie
kupisz. – Z miejsca posmutniał. Szkoda mi go było, gdy robił taką minkę niczym
zbity szczeniak. Jednak nie mogłam składać obietnic, które prawdopodobnie były
niemożliwe do spełniania. Na całe szczęście Miłosz szybko się wypogadzał. Teraz
też się już uśmiechał i pytał o chrupki.
– Nie wiem
czy Michał zostawił jakieś pieniądze. Idź zobacz – odparłam zmęczona i puściłam
go przodem przez drzwi.
Mój
siedmioletni brat wbiegł do pokoju, potrząsnął metalową skarbonką z otwieranym
dnem, ale ta nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
– Nie
zostawił – powiedział znowu z tą samą smutną minką co zazwyczaj.
– To nic ci
na to nie poradzę. – Odwiesiłam klucz na miejsce. – Głodny jesteś? Chcesz
kanapkę?
– Z nutellą?
Boże czy on
zawsze musiał mieć takie wygórowane wymagania? Często miałam wrażenie, że mój
brat to efekt jakieś reinkarnacji i w poprzednim życiu był co najmniej
milionerem. Pytani tylko jak wytłumaczyć siedmioletniemu dziecku, że nie mamy
na cukierki, ani na to co on najbardziej lubi tylko dlatego, że nasi rodzice
nie nadawali się na rodziców, a Michał zarabiał tyle, że ledwie starczało do
pierwszego. Nieważne jakbyśmy mu tego nie tłumaczyli, on i tak nigdy do końca
nie rozumiał. Był tylko dzieckiem i chciałby mieć tylko tyle ile mają inne
dzieci.
– Panie
Zieliński, a pan nie zamyka drzwi – odezwał się obcy, nieznany mi wcześniej
głos. Obejrzałam się więc. Była to jakaś kobieta.
– Brat
wyszedł, chwilę temu – odpowiedziałam.
Ta kobieta
się przedstawiła, wyjaśniła, że jest pracownikiem socjalnym i chciała obejrzeć
nasze warunki mieszkaniowe i oczywiście porozmawiać z Michałem. Co miałam
zrobić? Teraz przecież nie mogłam już wystawić jej za drzwi i udawać, że nie ma
nas w domu. Zaprosiłam ja więc do pokoju i zaproponowałam kawę. Odmówiła. Od
razu rozsiadła się na kanapie, wcześniej rzucając nieprzychylne spojrzenie na
fotel zarzucony ubraniami i zaczęła otwierać swoją teczkę.
– To
prasowanie – wyjaśniłam. – Właśnie mieliśmy prasować, prawda Miłosz?
Miłosz
wzruszył ramionkami i z opóźnionym zapłonem powiedział tej ciemnowłosej
wiedźmie:
– Cześć pani.
– Mówi się
dzień dobry – poprawiłam go.
– Nic nie
szkodzi. Jest uroczy. – Uśmiechnęła się, ale z daleka było widać, że ten
uśmiech jest równie sztuczny, co większość kwiatów na grobach pierwszego
listopada.
– Ty jesteś…
Michał, Miłosz i Maja, tak?
– Nie, ja
jestem tylko Maja – odburknęłam odgarniając swoje blond włosy do tyłu. – To
jest Miłosz, a Michał wyszedł.
– A no tak.
Michał nieobecny – mówiła jakby sama do siebie. – To może najpierw pokażcie mi
gdzie spicie. Pokażesz mi gdzie śpisz kawalerze?– zapytała Miłosza, który bawił
się klockami na dywanie. Budował trasę dla samochodzików.
Miłosz
spojrzał na nią nieufnie i miał racje. Ta wiedźma przyszła tutaj tylko po to aby
się czepiać. Najpierw nie pasowało jej, że ja śpię na jednej kanapie z młodszym
bratem, a potem, że jeszcze nie mamy sprzętów AGD, które są jej zdaniem
niezbędnym wyposażeniem w każdym gospodarstwie domowym. Na dodatek dodała, że
to jest jej już trzecia wizyta tutaj i pierwszy raz kogoś w ogóle zastała w
domu.
– Ale
oczywiście pana Michała jak zwykle nie ma. Spędziłam tu godzinę, a on ponoć
wyszedł tylko na chwilę.
– Pewnie
dłużej mu zeszło – odpowiedziałam.
– Tak nie
powinno być, to on ma być waszym prawnym opiekunem. To w jego obowiązku jest
zajmować się tobą i tym chłopcem…
– Jestem
Miłosz – przypomniał mój brat stając przede mną. Położyłam dłonie na jego
ramionach i nieco ścisnęłam by czasami nie zaczął za dużo mówić.
– Tak,
właśnie, Miłoszem. Młodszy brat nie może być ciągle pod twoja opieką.
– Nie jestem
– wtrącił się, ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej zatkałam mu usta dłonią.
– Nieraz też
jest u starszej sąsiadki, na dole – wyjaśniłam tej zołzie, a bratu nakazałam
iść sprawdzić czy go w pokoju nie ma.
Ta pani
spojrzała na nas nieprzychylnie i wyszła, wcześniej informując, że jak tak
dalej będzie to napisze w wywiadzie o jawnym zaniedbywaniu nas przez prawnego
opiekuna, a wtedy poszuka dla nas innej rodziny zastępczej, a może nawet dwóch
rodzin.
– Ja nie chcę
by mnie zabrali do obcych – powiedział smutnym głosikiem Miłosz. Miał łzy w
oczach. Przykucnęłam i otworzyłam ramiona. Przybiegł się przytulić. – Ale
obiecaj, że nas nie zabiorą do obcych – zawodził po przez szloch.
– Nie, mały,
nigdzie nas nie zabiorą. Zostaniemy tutaj, zobaczysz. – Nie wiedziałam czy
mówię prawdę. Całkiem możliwe, ze kłamałam, ale w takiej sytuacji przecież nie
dało się postąpić inaczej. To był ten moment, gdy słodkie kłamstwo było sto
razy lepsze od gorzkiego, możliwego do spełnienia się scenariusza.
Link:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz