piątek, 13 marca 2015

#7 - "Się nie zdarza taka miłość"



Tytuł:
„Się nie zdarza taka miłość...”

Autorka:
Taka Miłość

Link:

Opis powieści:
„Się nie zdarza taka miłość…” to opowiadanie o romansie nastoletniej Majki z dużo starszym Hubertem.
Ona – nastolatka z dorosłymi problemami.
On –dorosły mężczyzna z nastoletnią córką.
Oni – między nimi nie miało się prawa nic wydarzyć!
Dwa różne światy, dwa trudne charaktery, zupełnie inne problemy i jedno uczucie.
Czy to już aż miłość, czy nadal tylko namiętność?
Wiem, wydaje się banalne, ale wcale takie nie jest.
To opowieść zbudowana na znanych nam wszystkim schematach, ale łamiąca stereotypy.
A zresztą sprawdź sam/a!

Prolog – „Byle nie do obcych”:
Data „1 stycznia” zagościła na kalendarzu. Została ładnie oprawiona w czerwoną ramkę – element stały kalendarza. Oczywiście jutro ta sama ramka oprawi datę „2 stycznia”, następnie „3” i tak aż do końca roku… nuda i rutyna…
Właściwie to zabawne, że dla wielu nowy rok jest dokładnie taki sam jak poprzedni, no z wyjątkiem tego, że są o rok starsi. Oczywiście oni zdają sobie sprawę ze zmarnowanego czasu dopiero jakoś w grudniu, przy czasie świątecznym, a przecież niespełna rok temu mieli tyle postanowień. Mieli zacząć biegać, chodzić na basen, albo rzucić palenie – to chyba takie główne z postanowień. Moje było inne. Ja chciałam być po prostu szczęśliwa i to szczęśliwa jak nigdy dotąd.
– Błagam, powiedz mi, że nie myślisz o różowych migdałach – rzucił Michał zakładając jednocześnie sportową, znoszoną kurtkę.
– O niebieskich – odpowiedziałam wymuszając na swojej twarzy grymas uśmiechu. – Migdały są niebieskie – wyjaśniłam, bo jego spojrzenie mówiło, że nie za bardzo orientuje się o co mi chodzi.
– Aaa – w końcu zatrybił. – Miłosz jest na dole, u sąsiadki. Jakby przyszła jakaś kurwa nasłana przez tę sukę w brylach, to jej nie wpuszczaj, udawaj, że nie ma cię w domu.
Uniosłam głowę znad kartki notatek i spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze niedawno stał ciemnowłosy mężczyzna z lekkim, nieidealnie przystrzyżonym zarostem. Teraz już go tam nie było, bo taki właśnie był mój brat, mówił coś i wychodził, sądząc, że jego rady są cenne i z pewnością się komuś przydadzą. Nie przydawały się, właściwie nawet nie były mądre. Ot… nic niewarta paplanina.
Przeczytałam jeszcze raz nudną regułkę z chemii, już wiedząc, że choćbym chciała to takiej ilości zbędnych głupot nie dam rady zapamiętać na dłużej niż pięć minut. To znaczyło, że nauka ta nie miała najmniejszego sensu. Schowałam kartkę w kratkę do jednego z zeszytów i postanowiłam zapoznać się z jej treścią przed samą lekcją, na przerwie, albo wziąć ściągę o Weroniki. Ściąga jest nawet lepszym pomysłem, konkretniejszym.
Ktoś zaczął pukać do drzwi, a właściwie to walić. Podeszłam do judasza na paluszkach by sprawdzić czy to czasami nie ta suka, czy też kurwa w okularach, o której napomknął mój brat przed wyjściem. Jednak zanim zdążyłam dobrze się przyjrzeć już usłyszałam:
– Otwieraj! Szybko, bo chcem siku!
Przewróciłam oczami, ale i odparłam z ulgą. Odkluczyłam zamek i zdjęłam łańcuch, następnie otworzyłam drzwi, za którym stał drugi z moich braci. Ten miał około metra wzrostu, blond włoski nachodzące nieco na czoło i czerwone trampki na nogach, w których chodził po domu, bo klapki nieustannie mu spadały co go niezmiernie irytowało.
Miłosz wbiegł do mieszkania niczym tornado, chwycił za klucz od toalety wiszący na gwoździu wbitym w starą komodę na buty i wybiegł ponownie na korytarz klatki schodowej, tylko po to by po chwili wrócić i krzyknąć:
– Chodź ze mną, bo nie sięgam do światła, a boje się ciemna! Szybko bo się zsikam!
To właśnie były uroki posiadania młodszego rodzeństwa. Częste krzyki i ciągłe obowiązki, no ale przynajmniej człowiek w piasku i na placu zabaw mógł się pobawić nie zwracając przy tym na siebie niczyjej uwagi i nie wychodząc na debila cofniętego w rozwoju.
Jeszcze gdy stałam przed drzwiami wspólnej z sąsiadami toalety słyszałam jak Miłosz opowiada wielce podniecony o jakimś pistolecie na rzepy tylko po to by po chwili zapytać:
– Kupisz mi?
– Jasne, jak tylko będę miała pieniążki – odpowiedziałam.
– Czyli nie kupisz. – Z miejsca posmutniał. Szkoda mi go było, gdy robił taką minkę niczym zbity szczeniak. Jednak nie mogłam składać obietnic, które prawdopodobnie były niemożliwe do spełniania. Na całe szczęście Miłosz szybko się wypogadzał. Teraz też się już uśmiechał i pytał o chrupki.
– Nie wiem czy Michał zostawił jakieś pieniądze. Idź zobacz – odparłam zmęczona i puściłam go przodem przez drzwi.
Mój siedmioletni brat wbiegł do pokoju, potrząsnął metalową skarbonką z otwieranym dnem, ale ta nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
– Nie zostawił – powiedział znowu z tą samą smutną minką co zazwyczaj.
– To nic ci na to nie poradzę. – Odwiesiłam klucz na miejsce. – Głodny jesteś? Chcesz kanapkę?
– Z nutellą?
Boże czy on zawsze musiał mieć takie wygórowane wymagania? Często miałam wrażenie, że mój brat to efekt jakieś reinkarnacji i w poprzednim życiu był co najmniej milionerem. Pytani tylko jak wytłumaczyć siedmioletniemu dziecku, że nie mamy na cukierki, ani na to co on najbardziej lubi tylko dlatego, że nasi rodzice nie nadawali się na rodziców, a Michał zarabiał tyle, że ledwie starczało do pierwszego. Nieważne jakbyśmy mu tego nie tłumaczyli, on i tak nigdy do końca nie rozumiał. Był tylko dzieckiem i chciałby mieć tylko tyle ile mają inne dzieci.
– Panie Zieliński, a pan nie zamyka drzwi – odezwał się obcy, nieznany mi wcześniej głos. Obejrzałam się więc. Była to jakaś kobieta.
– Brat wyszedł, chwilę temu – odpowiedziałam.
Ta kobieta się przedstawiła, wyjaśniła, że jest pracownikiem socjalnym i chciała obejrzeć nasze warunki mieszkaniowe i oczywiście porozmawiać z Michałem. Co miałam zrobić? Teraz przecież nie mogłam już wystawić jej za drzwi i udawać, że nie ma nas w domu. Zaprosiłam ja więc do pokoju i zaproponowałam kawę. Odmówiła. Od razu rozsiadła się na kanapie, wcześniej rzucając nieprzychylne spojrzenie na fotel zarzucony ubraniami i zaczęła otwierać swoją teczkę.
– To prasowanie – wyjaśniłam. – Właśnie mieliśmy prasować, prawda Miłosz?
Miłosz wzruszył ramionkami i z opóźnionym zapłonem powiedział tej ciemnowłosej wiedźmie:
– Cześć pani.
– Mówi się dzień dobry – poprawiłam go.
– Nic nie szkodzi. Jest uroczy. – Uśmiechnęła się, ale z daleka było widać, że ten uśmiech jest równie sztuczny, co większość kwiatów na grobach pierwszego listopada.
– Ty jesteś… Michał, Miłosz i Maja, tak?
– Nie, ja jestem tylko Maja – odburknęłam odgarniając swoje blond włosy do tyłu. – To jest Miłosz, a Michał wyszedł.
– A no tak. Michał nieobecny – mówiła jakby sama do siebie. – To może najpierw pokażcie mi gdzie spicie. Pokażesz mi gdzie śpisz kawalerze?– zapytała Miłosza, który bawił się klockami na dywanie. Budował trasę dla samochodzików.
Miłosz spojrzał na nią nieufnie i miał racje. Ta wiedźma przyszła tutaj tylko po to aby się czepiać. Najpierw nie pasowało jej, że ja śpię na jednej kanapie z młodszym bratem, a potem, że jeszcze nie mamy sprzętów AGD, które są jej zdaniem niezbędnym wyposażeniem w każdym gospodarstwie domowym. Na dodatek dodała, że to jest jej już trzecia wizyta tutaj i pierwszy raz kogoś w ogóle zastała w domu.
– Ale oczywiście pana Michała jak zwykle nie ma. Spędziłam tu godzinę, a on ponoć wyszedł tylko na chwilę.
– Pewnie dłużej mu zeszło – odpowiedziałam.
– Tak nie powinno być, to on ma być waszym prawnym opiekunem. To w jego obowiązku jest zajmować się tobą i tym chłopcem…
– Jestem Miłosz – przypomniał mój brat stając przede mną. Położyłam dłonie na jego ramionach i nieco ścisnęłam by czasami nie zaczął za dużo mówić.
– Tak, właśnie, Miłoszem. Młodszy brat nie może być ciągle pod twoja opieką.
– Nie jestem – wtrącił się, ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej zatkałam mu usta dłonią.
– Nieraz też jest u starszej sąsiadki, na dole – wyjaśniłam tej zołzie, a bratu nakazałam iść sprawdzić czy go w pokoju nie ma.
Ta pani spojrzała na nas nieprzychylnie i wyszła, wcześniej informując, że jak tak dalej będzie to napisze w wywiadzie o jawnym zaniedbywaniu nas przez prawnego opiekuna, a wtedy poszuka dla nas innej rodziny zastępczej, a może nawet dwóch rodzin.
– Ja nie chcę by mnie zabrali do obcych – powiedział smutnym głosikiem Miłosz. Miał łzy w oczach. Przykucnęłam i otworzyłam ramiona. Przybiegł się przytulić. – Ale obiecaj, że nas nie zabiorą do obcych – zawodził po przez szloch.

– Nie, mały, nigdzie nas nie zabiorą. Zostaniemy tutaj, zobaczysz. – Nie wiedziałam czy mówię prawdę. Całkiem możliwe, ze kłamałam, ale w takiej sytuacji przecież nie dało się postąpić inaczej. To był ten moment, gdy słodkie kłamstwo było sto razy lepsze od gorzkiego, możliwego do spełnienia się scenariusza.

Link:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz