Tytuł:
„Miejskie
opowieści”
Autor:
Dariusz
Tychon
Link:
Opis powieści:
Marcin
Andrzejak po kilku latach nieobecności powraca w rodzinne strony, chce się
dowiedzieć kto go zdradził, kto wystawił i kto sprawił, że jest winny sporą
sumę pieniędzy. Zatrzymuje się na krótki czas u swojego przyjaciela Roberta,
który jak się okazuje już zerwał z gangsterskim półświatkiem, założył rodzinę.
Marcin głosi, że nigdy się nie zakocha i że
nie pozwoli by jego zmieniła jakakolwiek kobieta. Wypowiadając te słowa jeszcze
nie wie jak bardzo się myli, bo nie poznał jeszcze Anny, zadufanej w sobie,
wywyższającej się i pochodzącej z dobrego domu dziewczyny.
Niespodziewanie starsza siostra Marcina i jej
kochanek ściągają wszystkim na kark nie lada kłopoty. Marcin chcąc pomóc musi
odnowić stare kontakty. Jednak na niego także ktoś czyha, szuka zemsty i nie
spocznie dopóki jej nie zazna.
Byłe dziewczyny Marcina skończyły różnie.
Klaudia jest patologiczną samotną matką, a Magda matką dwójki dzieci i żoną z
pozoru dobrodusznego i uczciwego wykładowcy sztuki i nauczyciela muzyki. Jednak
rodzony brat Magdy i jej mąż skrywają przed nią niejedną tajemnicę.
Jest też kochanka Andrzejaka, która non stop
coś knuje z jego nastoletnim bratem i
młodszą siostrą – młodzi po prostu chcą się łatwo i szybko dorobić, nie
myśląc o konsekwencjach swoich poczynań.
Morderstwo sprzed lat, gwałt, nielegalne
wyścigi, kradzione samochody, handel narkotykami, podziemne walki, a pomiędzy
tym rodzina, przyjaźń i miłość...
Co zwycięży w pojedynku o jutro? Chęć
posiadania władzy i pieniędzy, a może pragnienie spokoju i rodzinnego
szczęścia?
To o tych, którzy mają wiele do zyskania i
jeszcze więcej do stracenia.
Kiedy pojmą o jak wielką stawkę toczy się ta
niebezpieczna gra, może być już za późno, bo życie jest tylko jedno!
Prolog – „Nigdy nie mów nigdy”:
Szedł wąską
uliczką, ze sportową torbą na ramieniu. W rozpiętej skórzanej kurtce i białym
T-shircie. Wyszedł wprost na chodnik i przeszedł średniej ruchliwości,
jednostronną ulice. Pod bramą papieros wypadł mu z ust. Przydepnął go białymi
jak śnieg, sportowymi adidasami.
Ruszył dalej,
w głąb bramy. Minął niewielką część betonowo-kamienistego podwórka. Wbił się w
klatkę schodową, której drzwi zdawały się rozlatywać.
– Powinni je
wystawić zanim kogoś przygniotą – pomyślał.
Zatrzymał się
na moment na pierwszym stopniu. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił
srebrną zapalniczką z motywem czarnego kruka. Lubił takie gadżety, ale nie
kupował ich sam sobie. Każdy miał swoją historie. Nie miał jednak czasu by
zastanawiać się nad historią zapalniczki. Wrzucił ją ponownie do kieszeni i
pokonał nieśpieszno dwa piętra. Z tylnej kieszeni dżinsów wyjął klucz. Chwile
mocował się z zamkiem próbując otworzyć drzwi, ale nic nie pomagało, ani
napieranie, ani odchylanie. Odsunął się na odległość dwóch kroków i przyjebał z
buta w sam środek. Jedna z desek odpadła, wsunął dłoń, znalazł łucznik.
Otworzył drzwi.
Zasiadł na
jednym z krzeseł, rzucając torbę na podłogę. Wypalił w spokoju papierosa i
wyrzucił niedopałek na betonową podłogę. Co jakiś czas spoglądał na zegarek.
Znudzony czekaniem spoglądał na zegarek coraz częściej, a irytacja wzrastała z
minuty na minutę.
W końcu
usłyszał kroki, a ten chód był mu dobrze znany. Uniósł kąciki ust ku górze.
Wyczekiwał obracając zapalniczkę w dwóch palcach i popychając trzecim. W końcu
wsunął ją do kieszeni. Wyjął zza paska pistolet i spokojnie dokręcił tłumik.
Stanął na równe nogi i szedł na paluszkach pod ścianę. Wiedział, że pierwsza
wysunie się broń. Uderzył przegub dłoni rywala korbką, łokciem zdzielił
podbródek kurdupla, wyrwał pistolet, a nos przeciwnika pękł po jednym uderzeniu
z główki.
Brunet
odpadł, położył się na plecach i zwijał z bólu. Mężczyzna w skórze stanął nad
nim i wycelował. Cięgle żuł gumę i zdawało się jakby ten pojedynek wcale go nie
zmęczył. Ominął nogi leżącego i przykucnął
przy jego boku.
– Kto? –
zapytał nakierowując przyszłą trajektorie lotu pocisku na skroń
czterdziestolatka.
– Nie wiem –
wypowiedziane przez łzy spowodowane bólem i bezsilnością.
– Nie rycz i
nie ściemniaj.
– Nie wiem.
– Nie zabiję
cię jeśli powiesz ile wiesz. Słowo honoru. – Ciemny blondyn uderzył się w pierś
dłonią, w której trzymał pistolet. – Pamiętasz chyba, że jestem honorowym
człowiekiem.
– Jeden z
twoich wspólników – zabrzmiała odpowiedź.
– Który?
– Nie wiem,
naprawdę, nie wiem. – Brzmiało to jak rozpaczliwe wołanie o pomoc.
– Okay. –
Blondyn wstał z krzywym uśmiechem. Wycelował w głowę bruneta i oddał strzał,
ale kulka rozprysła się na betonie, a jej fragmenty utkwiły w różnych
miejscach. – Jak mówiłem jestem człowiekiem honoru. Nie zabije cię. Powiedz
wszystkim, że wróciłem do gry i wszystkiego najlepszego z okazji nadchodzących
świąt… niedługo pierwszy listopada. – Uśmiechnął się, wrócił po swoją sportową
torbę i wyszedł.
Szedł
schodami powoli, nie czul strachu. Wyszedł przed bramę odbierając telefon.
– Załatwione
– wymruczał do słuchawki. Wypluł gumę na chodnik i wyczekiwał. Nie minęło pięć
minut jak podjechało po niego nowe BMW, S klasy.
– Co za
żałobny kolor – skrytykował wsiadając. Odwrócił się by wrzucić torbę do tyłu.
– Żona taki
chciała – wyjaśnił blady brunet z tatuażem na szyi.
Blondyn
natomiast nie wychodził ze zdumienia. Patrzył szeroko otwartymi oczami na małą
blondyneczkę zapiętą w dziecięcy fotelik. Jej włosy przybierały kształty pierścieni
i były długie niemal do samego pasa.
– Cześć –
powiedział po chwili.
– Ceść –
odpowiedziała zawstydzona.
– Czyj to
dzieciak? – zwrócił się do kumpla.
– Mój. Ma na
imię Lili.
– Co to,
kurwa za imię!?
– Liliana.
– Jak te
chwasty pływające na wodzie? – Odwrócił się do tyłu i spojrzał jeszcze raz na
tego 3-4 letniego kurdupla. – Za ładna jesteś by nosić takie imię, laleczko. –
Puścił dziewczynce oczko.
– Nie
podrywaj mojej córki! – usłyszał karcący, ale wesoły ton.
– Pobraliście
się z Wiolką?
– Nie. Wiolka
nie żyje. – Słychać było, że to bolesny temat.
– Jak
musiałem zniknąć, to była w ciąży. Chyba, że coś pomyliłem.
– To było
pięć lat temu, nie rozdrapujmy starych ran. Poznać Kaśkę, polubisz ją.
– Na pewno –
słychać było wyraźne niedowierzanie w głosie dwudziestosześciolatka. Otworzył
schowek i zaczął szperać.
– Czego tak
szukasz?
– Jakieś
normalnej muzyki. Wybacz, ale Arka Noego mnie nie kręci.
– Lili ich
lubi.
Zamknął
schowek i wbił się wygodnie w fotel. Położył ręce na głowę i patrzył przed
siebie.
– No,
ewentualnie dla tak uroczego bachorzyska się mogę poświęcić – wymruczał
żałobnym głosem. Rozsunął automatycznym guzikiem szybę, wyrzucił jakiś
papierek, który walał mu się po kieszeni.
– Zamknij,
mała nie lubi przeciągów.
– Ja
pierdole! – wrzasnął, ale nie za głośno i zamknął szybę. – Stary, nie
widzieliśmy się pięć lat, a tyś tak zdziadział. Nie wierzę. – Żywo
gestykulował. – Co za specyfik tak zmienia ludzi?
– Kobieta –
padła odpowiedź.
– Pierdolisz,
mnie żadna nie zmieni.
– Nigdy nie
mów nigdy – odpowiedział brunet z idealnie wyrównanym zarostem, przecinającym
środek brody. Zatrzymał się pod niewielkim, jednorodzinnym domkiem.
Link:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz