piątek, 13 marca 2015

#9 - "Miejskie opowieści"



Tytuł:
„Miejskie opowieści”

Autor:
Dariusz Tychon

Link:

Opis powieści:
Marcin Andrzejak po kilku latach nieobecności powraca w rodzinne strony, chce się dowiedzieć kto go zdradził, kto wystawił i kto sprawił, że jest winny sporą sumę pieniędzy. Zatrzymuje się na krótki czas u swojego przyjaciela Roberta, który jak się okazuje już zerwał z gangsterskim półświatkiem, założył rodzinę.
  Marcin głosi, że nigdy się nie zakocha i że nie pozwoli by jego zmieniła jakakolwiek kobieta. Wypowiadając te słowa jeszcze nie wie jak bardzo się myli, bo nie poznał jeszcze Anny, zadufanej w sobie, wywyższającej się i pochodzącej z dobrego domu dziewczyny.
  Niespodziewanie starsza siostra Marcina i jej kochanek ściągają wszystkim na kark nie lada kłopoty. Marcin chcąc pomóc musi odnowić stare kontakty. Jednak na niego także ktoś czyha, szuka zemsty i nie spocznie dopóki jej nie zazna.
 Byłe dziewczyny Marcina skończyły różnie. Klaudia jest patologiczną samotną matką, a Magda matką dwójki dzieci i żoną z pozoru dobrodusznego i uczciwego wykładowcy sztuki i nauczyciela muzyki. Jednak rodzony brat Magdy i jej mąż skrywają przed nią niejedną tajemnicę.
 Jest też kochanka Andrzejaka, która non stop coś knuje z jego nastoletnim bratem i  młodszą siostrą – młodzi po prostu chcą się łatwo i szybko dorobić, nie myśląc o konsekwencjach swoich poczynań.
 Morderstwo sprzed lat, gwałt, nielegalne wyścigi, kradzione samochody, handel narkotykami, podziemne walki, a pomiędzy tym rodzina, przyjaźń i miłość...
  Co zwycięży w pojedynku o jutro? Chęć posiadania władzy i pieniędzy, a może pragnienie spokoju i rodzinnego szczęścia?
  To o tych, którzy mają wiele do zyskania i jeszcze więcej do stracenia.
  Kiedy pojmą o jak wielką stawkę toczy się ta niebezpieczna gra, może być już za późno, bo życie jest tylko jedno!

Prolog – „Nigdy nie mów nigdy”:
Szedł wąską uliczką, ze sportową torbą na ramieniu. W rozpiętej skórzanej kurtce i białym T-shircie. Wyszedł wprost na chodnik i przeszedł średniej ruchliwości, jednostronną ulice. Pod bramą papieros wypadł mu z ust. Przydepnął go białymi jak śnieg, sportowymi adidasami.
Ruszył dalej, w głąb bramy. Minął niewielką część betonowo-kamienistego podwórka. Wbił się w klatkę schodową, której drzwi zdawały się rozlatywać.
– Powinni je wystawić zanim kogoś przygniotą – pomyślał.
Zatrzymał się na moment na pierwszym stopniu. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił srebrną zapalniczką z motywem czarnego kruka. Lubił takie gadżety, ale nie kupował ich sam sobie. Każdy miał swoją historie. Nie miał jednak czasu by zastanawiać się nad historią zapalniczki. Wrzucił ją ponownie do kieszeni i pokonał nieśpieszno dwa piętra. Z tylnej kieszeni dżinsów wyjął klucz. Chwile mocował się z zamkiem próbując otworzyć drzwi, ale nic nie pomagało, ani napieranie, ani odchylanie. Odsunął się na odległość dwóch kroków i przyjebał z buta w sam środek. Jedna z desek odpadła, wsunął dłoń, znalazł łucznik. Otworzył drzwi.
Zasiadł na jednym z krzeseł, rzucając torbę na podłogę. Wypalił w spokoju papierosa i wyrzucił niedopałek na betonową podłogę. Co jakiś czas spoglądał na zegarek. Znudzony czekaniem spoglądał na zegarek coraz częściej, a irytacja wzrastała z minuty na minutę.
W końcu usłyszał kroki, a ten chód był mu dobrze znany. Uniósł kąciki ust ku górze. Wyczekiwał obracając zapalniczkę w dwóch palcach i popychając trzecim. W końcu wsunął ją do kieszeni. Wyjął zza paska pistolet i spokojnie dokręcił tłumik. Stanął na równe nogi i szedł na paluszkach pod ścianę. Wiedział, że pierwsza wysunie się broń. Uderzył przegub dłoni rywala korbką, łokciem zdzielił podbródek kurdupla, wyrwał pistolet, a nos przeciwnika pękł po jednym uderzeniu z główki.
Brunet odpadł, położył się na plecach i zwijał z bólu. Mężczyzna w skórze stanął nad nim i wycelował. Cięgle żuł gumę i zdawało się jakby ten pojedynek wcale go nie zmęczył. Ominął nogi leżącego i przykucnął  przy jego boku.
– Kto? – zapytał nakierowując przyszłą trajektorie lotu pocisku na skroń czterdziestolatka.
– Nie wiem – wypowiedziane przez łzy spowodowane bólem i bezsilnością.
– Nie rycz i nie ściemniaj.
– Nie wiem.
– Nie zabiję cię jeśli powiesz ile wiesz. Słowo honoru. – Ciemny blondyn uderzył się w pierś dłonią, w której trzymał pistolet. – Pamiętasz chyba, że jestem honorowym człowiekiem.
– Jeden z twoich wspólników – zabrzmiała odpowiedź.
– Który?
– Nie wiem, naprawdę, nie wiem. – Brzmiało to jak rozpaczliwe wołanie o pomoc.
– Okay. – Blondyn wstał z krzywym uśmiechem. Wycelował w głowę bruneta i oddał strzał, ale kulka rozprysła się na betonie, a jej fragmenty utkwiły w różnych miejscach. – Jak mówiłem jestem człowiekiem honoru. Nie zabije cię. Powiedz wszystkim, że wróciłem do gry i wszystkiego najlepszego z okazji nadchodzących świąt… niedługo pierwszy listopada. – Uśmiechnął się, wrócił po swoją sportową torbę i wyszedł.
Szedł schodami powoli, nie czul strachu. Wyszedł przed bramę odbierając telefon.
– Załatwione – wymruczał do słuchawki. Wypluł gumę na chodnik i wyczekiwał. Nie minęło pięć minut jak podjechało po niego nowe BMW, S klasy.
– Co za żałobny kolor – skrytykował wsiadając. Odwrócił się by wrzucić torbę do tyłu.
– Żona taki chciała – wyjaśnił blady brunet z tatuażem na szyi.
Blondyn natomiast nie wychodził ze zdumienia. Patrzył szeroko otwartymi oczami na małą blondyneczkę zapiętą w dziecięcy fotelik. Jej włosy przybierały kształty pierścieni i były długie niemal do samego pasa.
– Cześć – powiedział po chwili.
– Ceść – odpowiedziała zawstydzona.
– Czyj to dzieciak? – zwrócił się do kumpla.
– Mój. Ma na imię Lili.
– Co to, kurwa za imię!?
– Liliana.
– Jak te chwasty pływające na wodzie? – Odwrócił się do tyłu i spojrzał jeszcze raz na tego 3-4 letniego kurdupla. – Za ładna jesteś by nosić takie imię, laleczko. – Puścił dziewczynce oczko.
– Nie podrywaj mojej córki! – usłyszał karcący, ale wesoły ton.
– Pobraliście się z Wiolką?
– Nie. Wiolka nie żyje. – Słychać było, że to bolesny temat.
– Jak musiałem zniknąć, to była w ciąży. Chyba, że coś pomyliłem.
– To było pięć lat temu, nie rozdrapujmy starych ran. Poznać Kaśkę, polubisz ją.
– Na pewno – słychać było wyraźne niedowierzanie w głosie dwudziestosześciolatka. Otworzył schowek i zaczął szperać.
– Czego tak szukasz?
– Jakieś normalnej muzyki. Wybacz, ale Arka Noego mnie nie kręci.
– Lili ich lubi.
Zamknął schowek i wbił się wygodnie w fotel. Położył ręce na głowę i patrzył przed siebie.
– No, ewentualnie dla tak uroczego bachorzyska się mogę poświęcić – wymruczał żałobnym głosem. Rozsunął automatycznym guzikiem szybę, wyrzucił jakiś papierek, który walał mu się po kieszeni.
– Zamknij, mała nie lubi przeciągów.
– Ja pierdole! – wrzasnął, ale nie za głośno i zamknął szybę. – Stary, nie widzieliśmy się pięć lat, a tyś tak zdziadział. Nie wierzę. – Żywo gestykulował. – Co za specyfik tak zmienia ludzi?
– Kobieta – padła odpowiedź.
– Pierdolisz, mnie żadna nie zmieni.

– Nigdy nie mów nigdy – odpowiedział brunet z idealnie wyrównanym zarostem, przecinającym środek brody. Zatrzymał się pod niewielkim, jednorodzinnym domkiem.

Link:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz